Bitwa o Zieleń
Stoję przed szafą,
okno otwarte,
chłodne powietrze wciągam do płuc,
za oknem noc w nudnym odcieniu, zlewam się z nią.
Otwieram szafę,
oczy przecieram,
ciemne kolory na które patrzę,
oddają powagę tej sytuacji.
Nie będzie łatwo.
Podwijam rękawy,
ręce zacieram.
Wiatr podmuchem napięcie zawrócił,
też chce popatrzeć.
Deszcz też się przyłączył i dźwięczenie o parapet bije.
Teraz zarzucam ręce do szafy,
Jak rybak sieci w spienione jezioro.
Wyławiam szarości i cienie,
średnich okazów.
Pętlą się z sobą i wiją koszule.
Uwaga.
Wielka i ciemna jak noc na mnie spadła,
twarz mi zakryła peleryna czarna.
Zrzucam ją z siebie stojąc spocony,
oddech coraz cięższy, ale nie zwyciężony.
Teraz chwytam i ciągnę z sił całych,
zaprałem stopy o brzegi szafy,
mam, nie puszcze choć podrzeć będę musiał.
O to zieleń, chodź trochę zmyta.
Trzymam swą zdobycz,
słyszę jak coś pęka.
I tak mi została zielona szmata w rękach.
Nic już nie znajdę. Pójdę po kawę.