Winda
Wciskam przycisk.
Czekam,
nerwowo stukam butem.
Gdzie ta winda?
Ktoś ją porwał?
Walę w drzwi butem.
"Kto ma windę?"
"Proszę oddać!"
Bum, bum.
Tylko echo.
Już nie czekam.
Łapię poręcz.
Wbiegam.
Lekko dyszę.
Piętro po piętrze.
Kolejne piętro.
Które to już?
Sam już nie wiem.
Czuję zmęczenie.
Światło na klatce przygasa,
to rozbłyska.
Powinni to naprawić!
Może to zwidy,
moje zmysły wariują.
Patrzę za okno.
Na dworze ciemno.
Trzymam poręcz - mocno.
Jak taternik w górach.
To wysoki budynek.
Dla ludzi o wysokim urodzeniu.
Robię przerwę.
Siadam na schodach.
Brak mi tej windy.
Brak mi jej.
Tak łatwo się nią przemieszcza.
Wybieram piętro.
Jadę w górę albo w dół.
Tam, gdzie chcę.
W niej ciało odpoczywa,
jak ubranie na wieszaku.
A sam siebie pytam - "Co na obiad?"
"Może ryba" - odpowiadam.
Muszę przestać.
Muszę ruszać,
a nie gadać
sam ze sobą.
W górę.
W górę.
Czoła trudom stawiać.
Bardzo, bardzo wysoki budynek.
Na dworze zimno.
Widzę drzwi.
Do mieszkania.
Jaki numer?
To nie mój.
O, zapytam domownika.
Gdzie ta winda się podziała.
Dzwonię, dzwonię!
Dzyń, dzyń,
Dzyń, dzyń.
Ktoś się krząta.
Nie otwiera.
A więc pytam, może słyszy?
"Czy pan wie, co się z windą stało?"
Cisza.
Hallo,
Hallo.
Cisza.
Idę dalej.
Sam ją znajdę.
Zaraz, zaraz, a gdzie klucze?
Od mieszkania.
Szukam, sprawdzam kieszeń jedną, drugą,
no i trzecią.
Wszędzie ręce wkładam.
Coś znajduję!
Dziura!
Teraz muszę zgłosić zaginięcie.
Gdzie mój telefon?
A, tu!
W ręku.
Hallo!
Policja?
Zgłaszam zaginięcie kluczy.
No i windy.
"Skąd Pan dzwoni?"
"Zapomniałem."